PORANEK

Co tu dużo kryć? Nie był to najłatwiejszy poranek dla całej trójki. O ile jeszcze Tosia i Fred mogli pozostać w domu i spróbować zniszczyć kaca dodatkową dawką snu, tak Ginger z samego rana, czując jeszcze w głowie wczorajszy alkohol, musiała wyruszyć do pracy. Całą drogę zastanawiała się czy, aby to do czego doszło poprzedniej nocy naprawdę się wydarzyło. Gdy tylko przypominała sobie poranny obraz Freda leżącego w jej pończochach i halce, stawało się jasne, że to nie był sen. Tuż przed wyjściem zdobyła się nawet na to, aby składając pocałunek na jego policzku, wyszeptać: „Dzień dobry, kochani”. 
Szła dość szybkim krokiem i nie myślała o pracy. Starała się też nie myśleć o tym, co jej się przyśniło. Na razie starała się zepchnąć to na dalszy plan. Myślała o nowej sytuacji, której stała się mimowolną uczestniczką. Ale nie, nie budziło to w niej lęku. Było to raczej coś w rodzaju zaciekawienia i ekscytacji. Chyba istotnym powodem jej pozytywnego podejścia było zdawanie sobie sprawy z tego, że to paradoksalnie właśnie Tosia, w ostatniej chwili, uratowała jej związek z Fredem. A przynajmniej dała im kolejną szansę i zakupiła dodatkowy czas. Jako, że zawsze była bardzo otwartą i tolerancyjną osobą, widok swojego mężczyzny w damskich łaszkach nie spowodował w niej obrzydzenia, a raczej wywołał ciepły uśmiech, który goszcząc na jej twarzy rozpromieniał ją, idącą do pracy wśród innych, raczej smutnych i szarych ludzi. Nieprzypadkowo pomyślała, że pośród nich jest niczym pryzmat, który tworzy tęczę. Ta wieloznaczna metafora, na którą natknęła się w swoich myślach, jeszcze utrwaliła i spotęgowała jej dumny uśmiech.
W tym samym czasie Fred i Tosia jeszcze słodko spali (o ile słodkim można nazwać sen do szczętu skacowanej osoby… a tym bardziej dwóch!). Kiedy się obudzili i z trudem dotarli do lustra nie odzywali się do siebie. Oboje wiedzieli, że żadne dźwięki nie są w tym momencie ich sprzymierzeńcami. Po porannej toalecie, Fred podszedł, czy też od teraz powinniśmy pisać: „podeszli”, do dużego lustra i dokładnie przyjrzeli się ciału Freda w częściowej, damskiej garderobie. Fred, a może Tosia wykorzystując jego poranną niedyspozycję, naprężyła prawą nogę, aby wyeksponować łydkę, która dzięki nylonowemu materiałowi nabrała innego, dotąd pojawiającego się jedynie w ukryciu, wyrazu. Fred pomyślał, że chyba Ginger miała rację, rzeczywiście zgrabnie to wygląda. Mimo owłosienia, które powinno raczej psuć obraz kobiecości, czarny, kryjący materiał idealnie zasłaniał blade i raczej słabe włoski pokrywające nogi Freda. Próbowali różnych pozycji i prężyli się przed lustrem, co sprawiało im coraz większą frajdę. Podwijali halkę, wciągali brzuch, wypinali tyłek. Fred zaczął zdawać sobie sprawę, że gdyby nie zaniedbał fizycznych ćwiczeń i gdyby jakakolwiek dieta nie była mu obca, to wszystko mogło wyglądać jeszcze lepiej! Bardziej kobieco…? Tu, pierwszy raz, przestraszył się swojej myśli. Ale nie zdążył spędzić zbyt wiele czasu w tej konsternacji ponieważ wówczas usłyszał głos Tosi, który przypomniał mu i po raz kolejny zapewnił, że Tosia nie chce nigdy wyjść na pierwszy plan, że szanuje go i jeśli tylko pozwoli jej czasem istnieć to będzie jej to w zupełności wystarczać i będzie z tego powodu szczęśliwa. Fred spojrzał na Tosię nareszcie życzliwym okiem i powiedział: „A niech to, to jest twój dzień, dziewczyno!”. Puścił playlistę Madonny (wykonawczyni, która najbardziej kojarzyła mu się z kobiecością i wyzwoleniem seksualnym) i z jeszcze większą przyjemnością i zaangażowaniem zaczął paradować przed lustrem. 
Przez muzykę i  całkowite zaabsorbowanie zabawą nie usłyszeli, że ktoś właśnie wszedł do mieszkania. Fred, gdy się tylko zorientował, myślał, że w jednej chwili wyzionie ducha, a w drugiej jego ciało zmierzy się ze śmiertelnym zawałem serca. Całe szczęście to była Ginger, która oparła się o framugę drzwi i już ładnych kilka chwil przyglądała się tym szalonym tańcom swojego ukochanego, aż wreszcie zagwizdała, jak gwiżdżą prymitywy na widok pięknej kobiety na ulicy. Tym razem miało to zupełnie inny wyraz i z pewnością ani Tosia, ani Fred się na to nie obrażali, a wręcz przeciwnie! Tosia była dumna, zaś Fred nieco zmieszany. Ginger zorientowała się, że zawstydziła swojego partnera więc szybko wzięła go w obroty, aby razem mogli się oswoić z nową sytuacją. To dodało Fredowi dużo śmiałości i mimo tego, że nadal był skrępowany mógł chociaż nerwowo, ale jednak, się uśmiechnąć. Wtedy Ginger wpadła na jeszcze jeden pomysł. Zniknęła na chwilę w łazience, by wrócić z krwiście czerwoną szminką w dłoni. Precyzyjnie umalowała usta Freda i powiedziała: „te pełne usta z pewnością tego potrzebowały!” i w rytm „Like a virgin” tańczyli w najlepsze. Ich ciała były coraz bardziej odważne, Tosia nadawała Fredowi coraz więcej kobiecości, a Ginger, która zawsze kochała taniec, po prostu dobrze się bawiła. To w końcu ona nadała im przydomki Ginger i Fred pochodzące od Ginger Rogers i Freda Astaire. Ona była ruda i kochała tańczyć, on zaś wielbił film Felliniego o tym samym tytule więc wszyscy byli zadowoleni. 
Wraz z upływem czasu coś między nimi zaczęło iskrzyć, ale żadne z nich nie zdobyło się na nic więcej ponad przytulanie. Ginger w twarzy Freda ujrzała usta dziewczyny ze swojego snu, a Fred uświadomił sobie, że jego dotychczasowe życie już nigdy nie będzie takie jak przed tem. Pojawiło się w związku z tym napięcie i dziwna energia, której nie można było jednoznacznie określić jako pozytywna lub negatywna. Była to energia jakiej nikt z nich jeszcze nie znał. Dlatego też zgodnie podziękowali sobie za wspólny taniec, przytulili się raz jeszcze i postanowili zdrzemnąć się jeszcze chwilę, by później jakoś zaplanować ich pierwszy, wspólny dzień.

2 odpowiedzi na “POWIEŚĆ ROZDZIAŁ CZWARTY”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *