CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ I
KRZYK

Życiowe przełomy to mają do siebie, że absolutnie nikt się ich nie spodziewa. Przybywają jak wichury, których siły nie byli w stanie przewidzieć meteorolodzy, jak wojny wywołane przez szaleńców czy też jak ogromna i przepełniająca człowieka nagła miłość, która niespodziewanie pobudza do życia zobojętniałe od niepowodzeń serce. O tym właśnie rozmyślał Fred, leżąc na kanapie w swoim przytulnym mieszkaniu na poddaszu, podczas jednego z tych kolejnych dni pandemicznej, odbijanej jak kalka od kalki, rzeczywistości. Przeczuwał, że jego związek z Ginger powinien właśnie wchodzić na kolejny etap, ale coś go wstrzymywało. Sam nie wiedział co, więc ostatnio wszechobecny spory nadmiar wolnego czasu poświęcał na rozmyślania na ten właśnie temat. W końcu ich relacja miała wszystko to, co jest dla wielu wystarczającym powodem zaręczyn, ślubu i rozpoczęcia produkowania nowych obywateli świata lub przynajmniej wzięcia wspólnego kredytu, który wiąże mocniej niż cokolwiek innego. W ich przypadku jednak tak nie było. A skoro nie idzie się do przodu to… „Jest to początek końca” - pomyślał Fred bowiem nie był nigdy w stanie wypowiedzieć tak kategorycznego stwierdzenia na głos czy też nawet zapisać go w tak często przez niego robionych notatkach. Wzbraniał się też przed tym, by przypisać sobie to zdanie jako własną myśl. Wolał je raczej ukryć pośród bardziej i mniej mu znanych cytatów klasyków literatury i wielkich pieśniarzy popkultury. Być może włożył to do segregatora z napisem „interesujące cytaty filmowe”. Jednak z pewnością nie chciał przyznać się przed samym sobą, że to jego własny umysł wyprodukował ten wniosek. Darzył Ginger wielkim uczuciem. Odmiennym od każdej innej wielkiej, romantycznej miłości z przeszłości. Główną różnicą było to, że to uczucie było dojrzałe. Nie miało w sobie nic z okolicznościowej poezji, porywów chwili ani nie kierowało się patriarchalnym hasłem „wielkich słów, chujowych czynów”. Tym razem było zupełnie inaczej i właśnie ta inność ciągle kazała mu drążyć temat i toczyć wewnętrzne walki o to, by nie utracić czegoś wyjątkowego. By nie utracić być może najbardziej wyjątkowego i unikalnego związku jaki mógł mieć w swoim, ograniczonym przez banalną cezurę śmierci, życiu. W związku z tym mielił temat i szukał sposobu na to, co musi zrobić, lub co musi się wydarzyć, aby nastała zmiana.
Świat AD 2022 przyzwyczaił wszystkich do wszelkiej zmienności, powszechnego niepokoju i niepewności, ale to, co dzieje się globalnie, a nie w nas samych, nie na naszych małych, prywatnych poletkach, jest czymś zupełnie innym. Nasz mikroświat jest początkiem i końcem wszystkiego. Jest perspektywą, z której wszystko oglądamy, ale też jest pryzmatem przez który przyglądamy się każdemu, nawet najmniejszemu zdarzeniu. Huragan czy wojna nie są w stanie podziałać na nas tak mocno jak choćby ta, buchająca i odmieniająca wszystko w nas, miłość. To właśnie nasze przełomy są rzeczywistym powodem odmiany świata, naszego świata. Dlatego właśnie, że to nasz świat. Nasza perspektywa, nasz pryzmat. To, co przybywa z odległego „zewnątrz” może być jedynie przyczynkiem do początku naszej odmiany, ale samo w sobie nigdy nie będzie przełomem dla jednostki. 
- „Co więc powinienem uczynić? Jakie środki powziąć?” - dumał nad wychyloną już w połowie kolejną szklanką whisky, trunku tak nadużywanego z powodu pandemii połączonej z dylematem związkowej przyszłości. Ludzie zazwyczaj boją się przełomów. Boją się wychodzić z grajdołu przyzwyczajeń i choćby nawet coraz bardziej byli zawiedzeni codziennością, to wolą skrzętnie się z nią godzić i w nią brnąć niż starać się z nią zawalczyć. „Chujowo, ale stabilnie” - hasło uwłaczające w demokratycznym, kapitalistycznym świecie możliwości, ale też codziennie, cichutko noszone na sztandarach przez całe legiony potulnych obywateli „wolnego”, o ironio! świata. 
Każdy łyk rdzawej substancji zdawał się rozjaśniać myśli Freda i powoli odprowadzać go w pozorach spokoju i uczynionego kolejnego, właściwego kroku, do łóżka, aby następnego dnia, wypoczęty i wyspany, mógł nadal toczyć swoje życiowe boje. „Przecież wszystko jest wspaniale. Wielu chciałoby być na moim miejscu. Nigdy nie jest idealnie więc i nam się po prostu w końcu ułoży. Po prostu.”. Z tą właśnie myślą łatwiej było mu zakończyć kolejny, niespokojny dzień i podążyć w kierunku sypialni.
W łóżku leżała Ginger. Zazwyczaj o tej porze już spała, ale nie tym razem. Mimo tego, że kolejnego dnia musiała zjawić się o wczesnej porze w pracy, Fred miał wrażenie, że na niego czeka. Był zaskoczony, ale mrok, w który wprowadził go alkohol zamazał ostentacyjność jego reakcji. Okazało się, że Ginger też pozwoliła sobie na więcej niż kieliszek wina, na co wskazywała pusta lampka od wina i górująca nad nią, opróżniona prawie całkowicie butelka mołdawskiej dumy. Jej twarz miała trudny do zinterpretowania wyraz. Coś pomiędzy podnieceniem a oczekiwaniem na wielkie wyzwanie. Miała na sobie bladoróżową halkę, którą tak uwielbiał i pończochy, o które zawsze skomlał jak pies. Była gotowa do tego, by odbyć z nim stosunek, który być może miał być magicznym eliksirem rozwiewającym wszelkie wątpliwości jakie oboje mieli. Stali naprzeciw siebie jak dwaj rewolwerowcy, a nie jak kochankowie, którzy za chwilę mają oddać się najprzyjemniejszej, ale też najbardziej zagadkowej czynności rodzaju ludzkiego. Czynności, która od wieków była gwarantem rozwoju cywilizacji i przetrwania gatunku, a od jakiegoś czasu była też cementującą związki, upragnioną przyjemnością spragnionych siebie kochanków. Nie było w tym jednak przypadku. Od początku ich związku seks był loterią. Fred miewał częste problemy z erekcją za co Ginger zrzucała winę to na siebie, to na niego. Niedawno, aby oczyścić ukochaną z wyrzutów sumienia i zaburzenia własnej wartości, Fred, przyznał się do nadużywania masturbacji. Miało to być kamieniem milowym w ich relacji i właśnie tym przełomem, o którym ostatnimi dniami tak często dumał. Miał zaprzestać, zakazanego przez ortodoksyjne religie, czynu i wszystko miało się ułożyć. Mimo początkowej wielkiej wiary, Fred, podświadomie wiedział, że tak się nie stanie. A już na pewno nie tym razem. Ginger, co najwyżej to przeczuwała, ale jak u każdego, zakochanego człowieka, nadzieja zawsze brała górę. Ten jej gest seksownego ubioru i stworzenia erotycznych okoliczności, tak wydawałoby się zwyczajny, miał tego wieczoru niesamowitą wagę. W powietrzu można było wyczuć olbrzymie napięcie. Zestresowany Fred przeczuwał, że znów może się nic nie udać, że jego erekcja będzie zbyt słaba, by w ogóle mogli odbyć jakikolwiek stosunek, a co dopiero stosunek rozwiewający wszelkie wątpliwości! Jednak po wielu dniach rozmyśleń i podskórnego poczucia ogromnego tym zmęczenia nie zważał na to i z wielkim spokojem ruszył w kierunku Ginger i zaczęli namiętnie się całować. Wypity przez oboje alkohol dodawał im animuszu, ale nie był niestety w stanie stać się pełnoprawnym afrodyzjakiem wobec niedyspozycji Freda. Z sobie tylko znanych przyczyn przegrał kolejną batalię z masturbację i teraz tylko liczył na kolejny cud, że tym razem się uda i otrzyma spokój partnerki na kilka kolejnych dni, aby zdołał znów wrócić do swojej, tym razem udanej, walki. 
Oboje pamiętali udane, a może nawet bardzo udane, nieziemskie, stosunki. Chyba tylko to trzymało ich nadal razem. Ale było tego zbyt mało, stosunki były nieregularne i zbyt często kończyły się zawodem, łzami, smutkiem i długimi rozmowami, które miały na celu to, aby oboje poczuli się lepiej. Czasem były ciche dni, czasem obiecywanie poprawy, jeszcze innym cudowne odkrycia w jaki sposób sytuację można poprawić. Trwali tak w tym impasie chyba tylko dlatego, że jakaś tajemnicza siła kazała im w nim trwać licząc na jakiś PRZEŁOM. 
Jeśli zmiana musi zacząć się od wielkiego wybuchu to taki właśnie nastąpił tym razem. Gdyby ktoś podglądał te łóżkowe wygibasy mógłby stwierdzić, że wszystko zmierza we właściwym kierunku, ale w pewnym momencie, z niedostrzegalnych gołym okiem powodów, namiętność zaczęła radykalnie słabnąć. To Ginger zorientowała się, że członek Freda po raz kolejny nie staje na wysokości zadania i miała już tego absolutnie dosyć. Fred jeszcze próbował zachować pozory starania i na przekór wszystkiego wierzył, że z jakichś nikomu nieznanych powodów jego niedysponowany przyjaciel napręży się jak metalowy pręt i zakrzyknie „Zwycięstwo!”, że jak Chrystus wyjdzie z grobu i obwieści zwycięstwo życia nad śmiercią. Ginger przerwała tę bezsensowną walkę i po raz kolejny doszło do rozmowy. Ale nie była to kolejna rozmowa, których schemat oboje już doskonale znali. Tym razem Ginger, całkiem słusznie, postawiła sprawę jako coś ostatecznego. Uczciwie przyznała, że seks jest ważnym elementem związku i nie potrafi z niego zrezygnować, że jej myśli błądzą od tego, że nie jest właściwą, właściwie podniecającą partnerką dla Freda, do przyznania się do obawy przed własną zdradą. W pełnym podkreśleń o własnej, szczerej miłości wobec partnera, wywodzie, zasugerowała, pierwszy raz tak dobitnie, o możliwości rozstania. I to ona swoim czynem, swoją odwagą wywołała w ich mikroświecie ich prywatny huragan. To ona swoją odwagą, a nie on - kolejnymi rozmyślaniami, go stworzyła. Teraz miała nastąpić wojna. Oboje chyba w głębi duszy byli na nią gotowi, ale ubiegł ją bliżej niezidentyfikowany krzyk, który stał się przyczynkiem do chwilowego chaosu i ponownej nadziei na ponowne rozkwitnięcie ich wielkiej i wiele wytrzymującej miłości.

2 odpowiedzi na “POWIEŚĆ ROZDZIAŁ PIERWSZY”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *