Zdarzenie, które będziemy opisywać miało miejsce dość dawno. Długo szukaliśmy właściwej formy, aby znaleźć tę najwłaściwszą (to chyba najlepsza z opcji usprawiedliwienia naszego lenistwa…). Pamiętnik czy też dziennik da nam możliwość wspominania wydarzeń i snucia refleksji, które szczególnie utknęły nam w pamięci. Dodatkowo będziemy mieli możliwość pisania z różnych perspektyw (Ginger, Tośki i Freda). Z podobnej formy już korzystaliśmy w serii „Obrazów z niepamięci” (które troszkę zaniedbałyśmy – bijemy się w piersi), ale tym razem posłuży nam ona do opisywania bardziej aktualnych wydarzeń. Jesteśmy ciekawi jak się nam to sprawdzi i jaki będzie Wasz odbiór. Zatem żeby nie przedłużać… czas na część pierwszą!!! Nadrabiamy zaległości!
CZĘŚĆ PIERWSZA – DEBIUTANCKIE WYJŚCIE TOŚKI DO KLUBU!
Fred:
Ten wyjazd miał być relaksem połączonym ze sprawami rodzącego się bloga, którego aktualnie czytacie. Z jednej strony niezobowiązujące szlajanie się po Warszawie, nowe kulinarne doświadczenia, wspólny czas (jak mało go jest na codzień to człowiek dopiero zdaje sobie sprawę podczas takich wyjazdów), ale też spektakl „Casa Valentina” (związany z tematem crossdressingu) oraz spotkanie z Anetką, która miała pomóc nam w założeniu bloga (wspominaliśmy już, że jesteśmy technologicznymi słabiakami?).
Zaczęło się od nieśmiałego snucia planów dotyczących wyjścia Tośki w jej pełnej krasie na imprezę, do któregoś z warszawskich klubów spod znaku LGBTQ+. W końcu, gdzie debiutować jak nie w naszej polskiej metropolii! Jednak Tośka ze swoją wrodzoną nieśmiałością nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Oczywiście poza nieśmiałością ma też silną potrzebę przełamywania kolejnych barier i granic, co z jednej strony powoduje rozwagę naszych kroków, ale z drugiej strony te huśtawki i brak zdecydowania czasem irytują. Czasem…
Jednak pomysł zaginął wśród dopinania wszystkich spraw zawodowych oraz przygotowań do wyjazdu i pakowania. Ginger ani ja nie mieliśmy do tego głowy i byliśmy pewni, że debiut Tośki będzie musiał poczekać do kolejnej okazji.
Ale cóż to było za zaskoczenie, gdy będąc już na miejscu i rozpakowując rzeczy, Ginger dostrzegła to, że Tośka jednak na imprezę się przygotowała, ale… po swojemu. Krytyce (zasłużonej) podpadły: zbyt kusa spódniczka, niedopasowane buty (adidasy unisex), braki w kluczowych kosmetykach do makijażu oraz to, że chciała być taka „samosia” i nawet nie spytała o pomoc. Tosia nieco się zasmuciła, ale też obruszyła (jej dwoistość przejawia się niemal na każdym kroku). Wtedy Ginger uśmiechnęła się do niej i powiedziała, że nie jest zła za to, co Tośka zrobiła i że jeśli tylko chce to zrobimy tak, aby to wyjście było wspaniałym przeżyciem. Dziewczyny wpadły sobie w objęcia i wreszcie mogliśmy iść na zasłużony obiad. Jednak Tośka nie mogła wówczas się spodziewać jakie wyzwanie będzie ją czekać kolejnego dnia, dnia potencjalnego wyjścia na imprezę.
Tosia:
Sama nie wiem czego zawsze się obawiałam. Ale na samą myśl o wyjściu do klubu… w ogóle wyjściu z czterech ścian! od zawsze pojawiała się huśtawka, która mieszała mi w głowie. Ginger czasem żartuje, że tak mocno mogę nią bujać bo mam tam dużo pustej przestrzeni. Ja jej wtedy odpowiadam, że owszem, bo w przeciwieństwie do wielu ludzi mam tam dużo przestrzeni na miłość. Wtedy Ginger się rozczula, wzrusza i mijają jej chęci na wszelkie „dogryzki”.
Jednak tym razem czułam, że jestem naprawdę bliska decyzji o tym, że ten pierwszy raz wydarzy się właśnie podczas tego wyjazdu. Trochę przeraziłam się tym, że nie zabrałam wszystkiego, co potrzebne, a przecież pierwsze wyjście musi być… nie! Nie musi być perfekcyjne! Przede wszystkim trzeba wyjść, a potem trzeba wyciągać wnioski. Tego uczy mnie Fred, który swoją drogą sam też potrafi być mocno niezdecydowany, ale on swoje niezdecydowanie i brak odwagi zawsze potrafi obudować dziwną teorią, która niby to wszystko usprawiedliwia i niby ma swój sens, ale tak naprawdę odbiera mu wiele szans na przeżywanie życia w pełni. Jednak od pewnego czasu, od czasu, gdy wreszcie wypuścił mnie z szafy dogadujemy się coraz lepiej. Nie bez znaczenia jest tu Ginger i jej wkład w naszą relację. Ona potrafi swoim słowem nas pojednać, ale o tym już na pewno wspominałam.
Ginger:
Zależało mi na tym, żeby Tośka wreszcie wyszła w świat, a nie ciągle tkwiła w zaciszu domu, w zamknięciu, w pudełku. Chciałam nadać temu trochę fantazji, otwarcia i chciałam stworzyć możliwie idealne warunki, aby oswoić ją ze światem. Są różni ludzie, różnie będą reagować, ale warto się z tym powoli oswajać, żeby poznawać życie i je przeżywać. Jeśli nawet czasem dzieją się rzeczy trudne to tym bardziej trzeba ładować się, wpychać w swoją rzeczywistość z tymi dobrymi. Aby na każde złe słowo, które się usłyszy, było mnóstwo innych, pozytywnych, które szalę przechylą we właściwą stronę.
Fred:
Nastał dzień, w którym miało wiele się wydarzyć. Zaczęliśmy go spokojnie – od śniadania w jednym w barów mlecznych. Następnie był dość długi spacer (było mroźno, ale lutowe słońce dawało radę). Kolejnym punktem programu były wizyty w okolicznych lumpeksach (och, jakie szczęście, że mieliśmy tylko dwie małe torby). Wtedy też Tośka dowiedziała się, że jeśli chce iść dziś na imprezę do klubu to będzie musiała sobie kupić porządne buty. Sama! Po tym komunikacie Ginger udała się na obiad z przyjaciółką mieszkającą w Warszawie, a ja z Tośką zostaliśmy na środku ulicy z przerażeniem w oczach. Wiedziałem, że dla Tośki będzie to ważny krok więc byłem gotów to dla niej zrobić. Przejść się jeszcze raz po lumpeksach, znaleźć odpowiednie buty w odpowiednim (42) rozmiarze. Wyzwanie spore, ale czego się nie robi dla zachowania wewnętrznej równowagi! Tośka już zapewne przeczuwała, że jeśli kupię jej te buty to nie będzie miała drogi odwrotu. Wobec tego ruszyłem na przekór swojej patologicznej nieśmiałości i zabawnego poczucia, że każdy w lumpeksie będzie na mnie patrzyć, oceniać i wiedzieć, że dziś wieczorem będę uroczą blondi tańczącą jakby jutro miało nie nadejść. Ale co mi tam! Raz crossce śmierć!
Tosia:
Wiedziałam, że jeśli kupi buty to wyjdę. Chciałam tego. Bardzo! Ale na tym chyba polega współpraca. Wiedziałam, że Fred może mnie tym ośmielić i po raz kolejny będziemy mogli sobie zbić mentalną „piątkę” oraz wewnętrznie się do siebie uśmiechnąć. Był bardzo zestresowany. Ale to nic złego. Kiedyś nawet nie rozejrzałby się po damskim dziale, a teraz musiał sprawdzać numery butów i oglądać je. Zaufał, że wszystkie buty w rozmiarze 42 są takie same… no ale nie mogłam od niego oczekiwać tego, że będzie je mierzyć. Jeden lump, drugi, trzeci i… są!!! Piękne kozaczki/muszkieterki. 42! Fred niepewnie ruszył do kasy. Przez jego głowę (wiem bo w końcu stale w niej przesiaduję) przeleciała myśl o tym, żeby kupując buty rzucić do pani sprzedającej jakiś tekst o spektaklu czy innej przebieranej imprezie (ech, ciągle moją obecność traktuje jako coś wstydliwego… ale robi postępy!), ale zauważył, że sprzedająca po tym, gdy podał jej buty nie zaczęła wytykać go palcem i nie krzyczała na cały budynek… ba! na całą dzielnicę: „odmieniec!!! Ludzie on się w damskie ciuchy przebiera!!!”. Sprzedająca wykazała się chłodnym i fantastycznym profesjonalizmem. Fred grzecznie zapłacił i już miałam w czym podreptać na imprezę. Obcas około sześciu – centymetrowy nie zaprzątał mojej głowy. Byłam zachwycona! No i wtedy wydarzyło się coś jeszcze! tego się absolutnie nie spodziewałam. Fred sam z siebie wszedł do kolejnego lumpeksu, wybrał upatrzoną wcześniej torebkę i jak gdyby nigdy nic… kupił ją! „No to się rozszalał” – pomyślałam. Ale tak na serio byłam dumna. Torebka z pewnością się przyda. Fred zdał poważny egzamin i uśmiechałam się do niego w jego myślach całą drogę do mieszkania, które wynajęliśmy.
Fred:
Kiedy do mieszkania wróciła Ginger była zaskoczona z dwóch powodów. Po pierwsze, że kupiliśmy buty i torebkę, a po drugie z tego powodu, że obie rzeczy były gustowne i bardzo jej się spodobały (walka Ginger z „odpałami modowymi” Tośki będzie pewnie czasem tu wracać). Wszyscy troje wiedzieliśmy wówczas, że klamka zapadła. Pozostało nam we względnym spokoju oczekiwać przybycia Anetki, która miała nam założyć bloga www.PoDrugiejStronieSzafy.pl !!! Marzenie miało stać się faktem!
Tosia:
Anetkę poznałam w trakcie pandemii. Pisałyśmy ze sobą na jednym z portali. Obie szukałyśmy siebie (Fred jeszcze wtedy nie wyautował mnie przed Ginger, a Anetka nie rozpoczęła kuracji hormonalnej). Długie wieczory, zwierzenia, szczerość i wsparcie. Anetka w przeciwieństwie do mnie i Freda jest tylko i wyłącznie Anetką. Schlebia mi to, że kiedyś przyznała, że nasze rozmowy pomogły jej w podjęciu decyzji o tranzycji i dodały odwagi. Bardzo chciałam się znów z nią spotkać (pierwsze spotkanie zostało zakończone jednym z lepszych makijaży jakie kiedykolwiek miałam! ps. Anetka ma mega skille!).
Fred:
Przyszła Anetka. Jeszcze wówczas nie funkcjonowała na codzień jako dziewczyna więc ustaliliśmy zgodnie, że wpierw założymy bloga, następnie się wyszykujemy i wyjdziemy oblewać narodziny naszego „dziecka”. Plan prosty, ale realizacja… Samo założenie bloga to była formalność. Anetka była świetnie przygotowana i w godzinę mogliśmy wraz z Ginger i Tośką z dumą spojrzeć na stronę, poczuć dumę, przerazić się… wszystko na raz!
Ale następnie przyszło coś, co przeszło nawet oczekiwania Ginger. Nasze szykowania i związane z nimi niezdecydowania trwały długo nawet jak na jej standardy. Dodatkowo czekaliśmy na jeszcze jedną osóbkę – Julkę (Tośka poznała ją na tym samym portalu i zgadały się na to wspólne wyjście). Jula oczywiście też się spóźniała. „Standardy wyjść w Warszawie są inne. Tu wychodzi się później.” – Tośka i Anetka starały się uspokoić niecierpliwiącą się Ginger (kocha tańczyć więc perspektywa odwlekającego się tańca dodatkowo nie pomagała opanować jej niecierpliwości).
Ginger:
Myślałam, że oszaleję jak na nie czekałam. Obserwowanie tego guzdrania, że coś może być lepiej, coś inaczej, a tak, a siak… plotki, ploteczki… Takie długie przygotowania są mi już obce. W moim świecie trwa to zdecydowanie krócej. Być może w czasach licealnych tak długo się szykowałyśmy. Teraz już wiem od razu w co chcę się ubrać, jak umalować, a tu były ze mną… licealistki, nastolatki! Brakowało, że jeszcze zaczną bić się poduszkami. Miałam wrażenie, że było w tym rozsmakowywanie się całym klimacie, a nie zadanie: przygotowanie do wyjścia. Radocha z wchodzenia w ten świat.
Tosia:
Ostatecznie Ginger, aby dać nam przysłowiowego kopa na przysłowiowy rozpęd, postanowiła poczekać pod kamienicą (była zima). Zgodnie przyspieszyłyśmy przygotowania i nagle okazało się, że w zasadzie to jesteśmy gotowe, a te wszystkie wątpliwości można było rozwiać w kilka sekund. „Piękno tkwi w prostocie!” – z takim hasłem wyszłyśmy z mieszkania i weszłyśmy do windy. To był dla mnie mityczny moment. Oto ja, młodziutka, zahukana w sobie dziewczyna, w wielkim mieście przekracza pierwszy raz nie tylko próg bezpiecznej szafy, ale szafy tej szafy…! Na pewno wiecie o co mi chodzi. W każdym razie wyszłam! Motyle w brzuchu nie dawały o sobie znać tylko dlatego, że skutecznie były uśpione odpowiednią ilością wiśniówki, która z pewnością pomogła odwadze stać prosto i strzałom się nie kłaniać.
Fred:
Kiedy już zjechały na dół i zdążył się pojawić uśmiech na twarzy zmarzniętej Ginger, wówczas Tośka zakrzyknęła: „O kurka! Torebka!” i zawróciła w kierunku windy. Zrobiła to tak naturalnie i bez strachu, że z pewnością Ginger wybaczyła jej tę niefrasobliwość widząc, że dziewczę pokonało swój pierwszy strach i oswoiła się… z klatką schodową. Tośka jeden, lęk zero!
Tosia:
Kiedy wróciłam z torebką Ginger wcale się na mnie nie gniewała, tylko wzięła mnie pod rękę i ruszyłyśmy w kierunku klubu. Fred zadbał o to, abyśmy mieli blisko. Wystarczyło pokonać dosłownie kilka kroków i już byliśmy na miejscu. Ale cóż to było za „kilka kroków”! Rozpierała mnie ekscytacja. Mimo, że było ciemno to mijani ludzie zwracali uwagę na wysoką (z obcasem miałam około 190 cm.) dziewczynę z blond peruką (średniej jakości) w gustownej niebieskiej sukience pożyczonej od Ginger. Całe szczęście pomyślałam o grubszych, czarnych rajstopach, bo tego wieczoru było bardzo zimno. Całe szczęście też Ginger mnie wspierała i dzięki temu, bez napadu paniki, dotarłyśmy do klubu. Kiedy weszłyśmy i zajęłyśmy miejsce przy stole okazało się, że nikogo poza nami nikogo nie ma. Była środa, pogoda koszmarna więc posiedziałyśmy chwilkę, napiłyśmy się trunków wzmacniających kreatywność i ruszyłyśmy na parkiet. Jednak hasanie we własnym, ścisłym gronie szybko nam się znudziło, a alkohol zaczął szybciej krążyć więc Anetka i Julka rzuciły dość śmiały (jak na standardy debiutantki) pomysł, by zamówić Ubera i jechać do większego klubu, gdzie na pewno będzie więcej ludzi. Ginger pomysł zaaprobowała, a ja wzięłam głębszy wdech, przechyliłam szklaneczkę na raz i zakrzyknęłam: TAK! I oto znalazłyśmy się w Uberze, którzy zawiózł nas do kolejnego klubu. Miała tam tego dnia być impreza lesbijska więc z Ginger uznałyśmy, że pasujemy jak ulał. Ahoj, przygodo!
Fred:
Tośka na obcasach radziła sobie o dziwo całkiem dobrze. Nawet strome schody prowadzące do klubu nie stanowiły dla niej większego problemu (chyba, że nie chciała się do tego przyznać). Przeciwieństwem obcasów okazały się rajstopy, które co chwila zsuwały się po śliskich majtkach modelujących figurę. Można rzec, że figurę modelowały do tego stopnia, że co jakiś czas uznawały, że tyłek będzie lepiej wyglądać bez rajstop. Ale i na to Tośka jakiś sposób znalazła.
W tym klubie było dość sporo osób. Wszyscy bawili się w najlepsze i wobec tego cała nasza wycieczka z ochotą przystąpiła do pląsania po parkiecie. Radosny pląs wśród uśmiechniętych twarzy stał się kolejnym etapem oswojenia Tośki z podjętym nowym wyzwaniem. Wyzwanie stało się już całkowitą przyjemnością, a wcześniejszy lęk jedynie wspomnieniem. Ginger i Tośka tańczyły w najlepsze. Ginger zachęcała Tośkę do czegoś więcej niż przestępowanie z nogi na nogę. Okazało się, że w kobiecym tańcu można znaleźć dużo więcej swobody i wolności. Już samo uniesienie rąk w górę uwolniło z Tośki mnóstwo energii. Kolory i światła zaczęły falować i migotać. Tośka poczuła przypływ radości. Ginger patrzyła dumna ze łzami radochy i wzruszenia w oczach. Show must go on!!!
Ginger:
Cieszę się, że Tośka w końcu skumała o co chodzi w tańczeniu kobiet. Potem sama mi to przyznała. Skumała, że jest to wyzwalające, inne niż to w jaki sposób podchodzą do tego faceci. Kobiety w grupach po prostu lubią sobie potańczyć. Faceci zazwyczaj mają inny koncept… W każdym razie bardzo mnie ucieszyło to, że to skumała.
Tosia:
Kolorowo, pięknie, bezpiecznie, przyjaźnie. Po klubie kręciła się jedna cudownie wyglądająca Drag Queen, którą wcześniej znałam tylko z instagrama. Jej makijaż i cały look był naprawdę imponujący! Zdałam sobie sprawę ile czeka mnie jeszcze pracy związanej z makijażem! Ale to nie było dołujące. Było motywujące! Poza tym wiem, że z pomocą Ginger i jej życzliwą pomocą wszystko jest możliwe! Było naprawdę wspaniale! A całe poczucia magiczności uzupełniła, jak na zawołanie, jedna młodziutka dziewczyna, która idąc wraz ze swoją dziewczyną za rękę, zatrzymała się przy mnie, spojrzała na mnie i cmoknęła w policzek mówiąc: „jesteś śliczna!”. Tak dopełnił się tęczowy sen o dolinie przyjaźni i miłości.
Ginger:
Dla mnie to też było dziewicze terytorium. Ale moje myślenie poszło w męską energię i starałam się być jedyną osobą, która się nie stresuje i musi trzymać stres na wodzy. Dla Tośki było to stresujące więc chciałam być dla niej opoką. Pochodzę z takiej dzielnicy, że opiekowanie się kimś jest dla mnie czymś naturalnym. Nie jest to dla mnie problemem.
Tosia:
Potańczyłyśmy, powzruszałyśmy się, pogadałyśmy z dziewczynami i zrobiła się 3 w nocy. Czas wrócić do mieszkania, bo kolejny dzień też zapowiadał się atrakcyjnie. Miałyśmy iść do teatru więc uznałyśmy, że trzeba zachować rozwagę i zapewnić się, że może było to pierwsze wyjście, ale na pewno nie ostatnie. Powrót Uberem był zabawny. Ginger usiadła z przodu, a my z Anetką i Julką z tyłu. Gdy tylko ruszyliśmy, Ginger odwróciła się do nas i spytała: „I co tam, laski? Wszystko ok?”. Byłam już spokojna i rozluźniona więc z pełnym uśmiechem mogłam odrzec: „Tak! To był cudowny wieczór! Dziękuję, Kochanie!”.
Ginger:
Podczas tego wyjścia pierwszy raz poznałam tę społeczność na tak dużą skalę. W końcu sama uczestniczyłam w tej imprezie. To było mega! Było ciepłe przyjęcie, czułyśmy się w pełni akceptowane i czułyśmy się po prostu dobrze. Jak u siebie. Niebawem znów będzie trzeba wyskoczyć potańczyć!
ps 1. podoba Wam się taka forma opisywania zdarzeń z naszego życia? Dajcie znać, czy Wam odpowiada, czego Wam brakuje i w ogóle, co o tym sądzicie. Będziemy wdzięczne!
ps 2. sorki za jakość zdjęć, ale było tyle emocji, że… same wiecie 🙂
ps 3. Jeśli ktoś zechciałby nas wesprzeć choćby drobną darowizną to będziemy bardzo wdzięczni. Oczywiście, nie jest to obligatoryjne. Chcemy, aby każdy miał dostęp do wszystkich treści dlatego nie znajdziecie tu żadnych onlyfansów. Nie tworzymy tego bloga stricte zarobkowo, ale każdy grosz może nam pomóc się rozwijać i inwestować np. w lepszy aparat, tło do robienia zdjęć czy też zorganizować wyjazd w celu realizacji wywiadu z interesującą osobą mieszkającą w innej części Polski czy Europy. Oto jedna z opcji:
Link do naszego profilu: https://buycoffee.to/podrugiejstronieszafy