Nuda pobudza kreatywność!
Dom ciotki kojarzył mi się zawsze z nudnymi, rodzinnymi spotkaniami, gdzie jako mały chłopiec, jedynak, zmuszony byłem przez długi czas zajmować się samym sobą. Moimi ulubionymi zajęciami było granie w piłkę, jedzenie przysm aków przygotowywanych przez ciotkę oraz zamykanie się na długie godziny w łazience, aby napuszczać wody do wanny i bawić się żołnierzykami, których floty stanowiły idealnie pływające po wodzie plastikowe mydelniczki. Tak spędzałem mnóstwo czasu, ale było jeszcze coś… W łazience ciotki były jej ubrania i kosmetyki. Pokusa sięgała zenitu! Dla bezpieczeństwa zamykałem drzwi na klucz, ale mimo to nie mogłem za mocno zatracić się w tej nieoficjalnej zabawie bo przecież czasem ktoś chciał skorzystać z toalety i wtedy musiałem z niej na chwilę wyjść. Poza tym bałem się, że przy większym transie (słowo nieprzypadkowe i dla mnie wieloznaczne) nie odłożę na właściwe miejsce szminki albo rajstopy nie będą złożone we właściwy typ nylonowego origami. Ale to nie przeszkadzało mi dokonać pierwszych namacalnych, crossdressingowych eksploracji. Pamiętam, że właśnie podczas tych zabaw pierwszy raz założyłem na stopę i łydkę rajstopę. Pamiętam to rozkoszne uczucie, istne motyle w brzuchu mogące wreszcie swobodnie latać po zakazanej łące. Uczucie to było łudząco podobne do tych chwil zauroczenia i myślenia o moich pierwszych sympatiach. Podniecenie? Chyba tak. Coś więcej? Jak pokazuje czas, też muszę odpowiedzieć twierdząco, bo w końcu stało się to moim bardzo ważnym, określającym mnie i wyróżniającym elementem życia. Założenie podkolanówek na obie nogi było wówczas szczytem, na który mogłem sobie pozwolić, aby nie dostać zawału serca i nie bać się, że ktoś odkryje mój wstydliwy sekret. Jeśli chodzi o kosmetyki to pierwszy raz moje ciało doznało spotkania ze szminką, cieniami do powiek czy tuszem do rzęs. Ale nie twarz. Nie. Twarz byłaby zbyt wielkim ryzykiem. Przedramię wydało się wówczas idealnym miejscem na takie próby. Sam po czasie orientuję się jak bardzo byłem uważny i to chyba powód dlaczego nigdy w życiu „nie wpadłem” ze swoim hobby, a przynajmniej nikt, nigdy nie nakrył mnie na gorącym uczynku. Próba na ręce była o tyle dobra, gdyż zorientowałem się bardzo szybko, że ścieranie kosmetyków z ciała bez użycia płynu do demakijażu – nie miałem wówczas pojęcia o jego istnieniu – było kosmicznie trudne. Mydło, gorąca woda, tarcie i… uff! udało się. Ale mimo to wolałem zostać przy bezpiecznych, jak na te standardy, rajstopach. Oczywiście, mogło zrobić się oczko, gdy w przypływie dziecięcej ekstazy zrobiłbym jakiś nieodpowiedzialny ruch widząc moje stopy w nylonie i czując ten wyjątkowy dotyk, ale nie, ja byłem zbyt ostrożny. To chyba do dziś jest moim błogosławieństwem, bo raczej omijają mnie wpadki wynikające z nierozważności i działań dyktowanych przez gorący umysł, ale też przekleństwem. Dlaczego? Często zazdroszczę ludziom, którzy potrafią się zapomnieć, zatracić w tym co robią. Sam nie potrafię. Zawsze w głowie działa czujka, która przypomina o możliwych konsekwencjach, czyhających zagrożeniach i szyderczo komentuje moje dziwne zachowanie. Pewnie bilans zysków i strat wychodzi mi na plus, ale któż nie chciałby się kiedyś zapomnieć?
Bo ja to kalkuluje wartość oczekiwaną… przyjemność minus ryzyko wpadki * konsekwencje. Jak wychodzi dodatnie to się nie przejmuje 🙂 kluczowe jest realne oszacowanie tych wartości- a to już kwestia doświadczenia:)
O! To bardzo ciekawe wyliczenie! 🙂 Muszę to przemyśleć bo mam jeden dylemacik w sprawach bieżących 🙂